Tutaj znajdziecie informacje o wspaniałych nauczycielach, którzy wytrwale prowadzili mnie przez zawiłe ścieżki nauki i muzyki. Materiały czerpałem z własnej pamięci i artykułów prasowych zbieranych przez wiele lat. Niech to będzie mój skromny ukłon dla tych, bez których nie byłbym tym, kim jestem teraz.
Informacje ogólne Herb Zamek Wieża Szkoła muzyczna Nauczyciele Fotografie
Franciszek Bonk Jan Witkowski Lucjan Zalewski
Franciszek Bonk był przez kilka miesięcy moim nauczycielem - instruktorem śpiewu w Miejskim Domu Kultury. Pod jego opiekuńcze skrzydła trafiłem przypadkiem. Otóż koleżance z klasy - Bogusi Piotrowicz zaproponowano występ na szkolnej akademii z okazji Dnia Kobiet, a że chodziła na zajęcia do pana Franka, więc to on zapytał ją czy nie zna jakiegoś chłopaka, który potrafiłby śpiewać, bo przecież dziewczynie z chłopakiem na takiej uroczystości występuje się lepiej. Mam nagrania z tego występu.
I tak się zaczęło - daliśmy jeszcze wiele małych koncertów. Niestety byłem w IV klasie liceum i tylko do końca września mogłem kształcić się pod jego kierunkiem. Namówiłem potem Karola Paopławskigo aby także śpiewał w domu kultury. Kilka miesięcy później Karol wraz z innymi uczestnikami zajęć zdobył "Złotego Samowara" w Zielonej Górze, podczas gdy ja byłem już na studiach.
W czasie wakacji "ściągnąłem" też do domu kultury moich kolegów muzyków: Jarka Patalon, Jacka Słomkowskiego i Romka (nie pamiętam nazwiska), z którymi tworzyłem mający duże ambicje zespół rockandrolowy.
Franek przez wiele lat w iście spartańskich warunkach lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych , przy niewielkim pianinie, na którym zawsze leżał stosik rozmaitych nut, uczył śpiewać i miłości do śpiewu pokolenia młodych ludzi. Jak mówił sam o sobie, nigdy nie miał pretensji do tego by nazywano go muzykiem , ponieważ wszystkiego w tej dziedzinie nauczył się sam. Był genialnym samoukiem, obdarzonym przy tym prawdziwym talentem dydaktycznym.
- Jego wskazówek odnośnie techniki śpiewania słuchaliśmy niemal z nabożeństwem. Na próby do Pana Franka biegliśmy jak na skrzydłach. To była jedna z najważniejszych spraw w tamtym czasie - wspomina pani Joanna, jedna z wokalistek dziecięcego zespołu "Pyskatki", dziś już dorosła kobieta.
- Pamiętam jak pojechaliśmy na eliminacje regionalne i zakwalifikowaliśmy się na Przegląd Piosenki Dziecięcej do Zielonej Góry. Nie wierzyłam, że nam się to uda. Było tyle dziecięcych grup wokalnych z całej Polski, że eliminacje wojewódzkie trwały bite dwa dni. A jednak wygraliśmy - uśmiecha się. - I wystąpiliśmy w telewizji.
Franek Bonk prowadził niejeden zespół wokalny. Sam wszechstronnie uzdolniony, (perfekcyjnie grał na saksofonie i klarnecie, biegle akompaniował na fortepianie, nie obce były mu improwizacje muzyczne), miał dodatkowo niezwykły talent wychwytywania "z tłumów" uzdolnionej młodzieży i wydobywania z niej wszystkiego co najlepsze.
Wyjeżdżał na przysłowiowe "Saksy" do Niemiec, skąd pewnego razu przyjechał Wolkswagenem - Garbusem i przywiózł keyboard - jeden z pierwszych takich instrumentów w Polsce.
- Słowa pana Franka były trochę jak wyrocznia - mówi pani Anna, również była wokalistka grupy "Pyskatki". - Był dla nas trochę jak przyjaciel i kolega, ale jednocześnie każdy z nas doskonale wiedział gdzie leży granica, której nie powinno się przekroczyć pod żadnym pozorem. Jego pochwały naprawdę miały znaczenie, krytyka była bardzo bolesna - dodaje.
Jak na owe czasy instruktor odnosił wymierne sukcesy. W 1977 roku, jego wokalistka Bogumiła Piotrowicz, zakwalifikowała się na Ogólnopolski Przegląd Piosenki Dziecięcej, gdzie zdobyła jedno z głównych wyróżnień. Rok później sukces powtórzył siedmioosobowy zespół wokalny "Pyskatki". W 1984 r. zespół wokalny "Impuls", którym śpiewali między innymi rodzice Kasi Stankiewicz, Elżbieta i Zbigniew Stankiewiczowie, zdobył "Złoty Samowar" na Międzynarodowym Konkursie Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze.
Franciszek Bonk, cieszył się dużym prestiżem ze względu na swoje osiągnięcia, nie tylko w byłym województwie ciechanowskim, czy regionie mazowieckim. W tym czasie żaden okoliczny przegląd muzyki dziecięcej nie mógł odbyć się bez obecności pana Franka. Jego wychowankowie swoimi piosenkami umilali niejedną uroczystość czy akademię.
Pan Franek miał swoje kłopoty, wiedzieliśmy, że nie jest okazem zdrowia - palił jednego papierosa za drugim, a jednak zawsze był pogodny.
- Jednej rzeczy nie tolerował - wspomina dalej pani Anna. - Nie lubił jak ktoś się spóźniał na próby. Sam przychodził zazwyczaj przed czasem.
Z początkiem lat dziewięćdziesiątych animator na stałe wyjechał do Niemiec. Złożyło się na to wiele przyczyn, ale jak podkreślał zrobił to głównie dla dobra jego córki Dominiki. Dziewczyna pięknie grała na skrzypcach, a ojciec pragnął by miała szanse ukończyć dobre, niemiecki konserwatorium muzyczne. Przynajmniej to marzenie pana Franka się spełniło.
Wyjechawszy do Niemiec Franciszek Bonk nie zapomniał o Działdowie. Każdy jego przyjazd do rodzinnego miasta łączył z jakimś wydarzeniem muzycznym. Jednak koncert w Kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, jaki odbył się w 1996 r. miał szczególne znaczenie. Instruktor zebrał wówczas większość swoich najzdolniejszych wychowanków i , jak sam się wtedy wyraził, zorganizował koncert pożegnalny. Na widowisko muzyczne "Oto do czego można dojść" złożył się koncert skrzypcowy, jego córki Dominiki, występ kilkunastoosobowego zespołu wokalnego oraz organowy minireczital samego pomysłodawcy. Publiczność, która tego dnia zgromadziła się w kościele nagrodziła wysiłek niepowtarzalnegoStankiewiczowie, Ewa Pydynkowska, Elżbieta Iżycka, Grzegorz Borowski, Jerzy Szymański, Marek Pepłowski, Jan Lipert, Robert Szade, Eugeniusz Makarewicz, Marian Brandt, Andrzej Skała, Mirosław Jacoszek, Stanisław Czeczot, Romuald Pszenny, Andrzej Ziółkowski, Grzegorz Wadecki. Koncert poprowadził Elek Cichosz. Atmosfera koncertu, mimo że organizatorzy pamiętając o usposobieniu Franka starali się utrzymać ją w wesołym nastroju, była niezwykle podniosła. Publiczność rzęsistymi brawami nagradzała artystów.
muzyka, owacją na stojąco. Ze swojej strony Franciszek Bonk zarejestrował ów koncert na okolicznościowej płycie. - Nikt z nas nie przypuszczał, że w zasadzie będzie to ostatni tego typu koncert - mówi pani Joanna. Są ludzie niepowtarzalni, tacy, których naprawdę nikt nie apotrafi zastąpić. Taką osobą był właśnie pan Franciszek Bonk, dla przyjaciół po prostu Franek. Na wieść o śmierci Franka w zimie 2006 r. wkrótce zorganizowano w Działdowie koncert poświęcony jego pamięci. W koncercie wzięły udział jedynie te osoby, które znały Franka i które z nim współpracowały. Wystąpili Elżbieta i Zbyszek
- Franek kochał życie, muzykę i dobrą kuchnię. Miał niespotykane poczucie humoru. Potrafił cudownie żartować sam z siebie i w każdej sytuacji znajdował jakąś pozytywną stronę - wspominał przyjaciela Mirosław Jacoszek.
- Chcemy aby na tym koncercie wszyscy bawili się dobrze, dla Ciebie Franek - dodał ukrywając pod uśmiechem łzy wzruszenia.